piątek, 16 maja 2014

Jak to jest z tym moim ćwiczeniem :)

      Jak już wcześniej pisałam swoją przygodę z ćwiczeniami może lepiej pasowałoby do tamtego momentu stwierdzenie "z ruchem" zaczęłam od chodzenia, tak po prostu, żeby się rozruszać i od czegoś zacząć. Co wcale nie było takie proste jakby się mogło wydawać. Sam fakt, że musiałam się zmusić do rezygnacji z jazdy autobusami mając bilet miesięczny w kieszeni. A już osiągniecie 25000 kroków dziennie w porównaniu z wyjściowymi 5000 wydawało mi się graniczyć z cudem. Ale się udało i to był wstęp do całej reszty.
     
      Następnie była Chodakowska. Doskonale pamiętam pierwszy skalpel a w summie jego połowę. Już po rozgrzewce myślałam , że umrę , a gdzie tu dalej. Palenie we wszystkich mięśniach, połowa ćwiczeń wykonana tylko w połowie, ale i tak byłam dumna z tego, że zrobiłam cokolwiek , a nie usiadłam użalając się nad sobą. Nie wiem czy słusznie, ale cały czas tłumaczyłam sobie, że trzeba mierzyć siły na zamiary. Wiadomo, że nie mam co się porównywać z osobą ćwiczącą od paru lat, gdy ja ostatnie 3 lata przesiedziałam na dupsku. Po jedno dniowej przerwie twardo spróbowałam jeszcze raz i o dziwo poszło o wiele lepiej, choć pamiętam , że podejrzewałam się oto, że nie dam rady. I tak pomalutku kontynuowałam. Skalpel z krzesłem to było moje odkrycie, znalazłam zestaw ćwiczeń które mogłam wykonywać codziennie wieczorem i następnego dnia miałam siły ruszyć się z łóżka. Trwało to około 2 miesięcy, w między czasie przeplótł się parę razy Killer.
      Niestety pomimo widocznych efektów, moja motywacja spadła , a ja się w końcu poddałam słodkiemu lenistwu i perspektywie nadchodzących świąt. Ale jak patrze z perspektywy paru miesięcy i tak osiągnęłam jakiś sukces. Na tyle silnie zakorzeniłam w podświadomości potrzebę ruchu i zwracania uwagi na to co jem, że cały czas pomimo braku ćwiczeń utrzymywałam się w ciągłym ruchu.
      Następne podejście do Chodakowskiej i po niecałym miesiącu kolejna przerwa, spowodowana utratą ukochanej osoby. Gdy pierwszy szok i smutek miną postanowiłam wrócić do ćwiczeń, nie tylko dla tego, że nie chciałam zaprzepaścić tego co osiągnęłam. Potrzebowałam czegoś co pomoże mi nie myśleć, a wysiłek fizyczny wydawał mi się najlepszym lekarstwem. I tak w marcu zaczęłam przygode z Mel B.
       Przez 1,5 miesiąca udawało mi się utrzymać w ryzach i ćwiczyć co drugi dzień. Uwielbiam jej 10-minutówki :) Musiałybyście mnie zobaczyć w czasie ćwiczeń. Klnę, wyzywam, dosłownie kłócę się z babką która nawija do mnie z laptopa Rodzinka ma niezły ubaw , ale przestałam się przejmować. Niestety i tym razem nie obyło się bez potknięć. Pierwszy problem to spadek kondycji fizycznej i psychicznej. Podejrzewam, że po prostu byłam przemęczona, a druga sprawa to to , że troszkę mi odbiło i chciałam dokonać więcej jak mój organizm był w stanie wytrzymać i skończyło się to nadwyrężeniem mięśni. Ale po krótkiej przerwie wracam z nowymi siłami i motywacją. Zaczęłam, też trochę urozmaicać sobie treningi i mieszać różne zestawy ćwiczeń. Z Mel B zostawiłam zestawy na ramiona, plecy i brzuch, bo ładnie kształtują mięśnie, a na nogi , pośladki i uda robię mieszane treningi trochę Mel, Chodakowskiej i innych trenerek. A oto efekty, może niezbyt spektakularne ze względu na ciągłe braki systematyczności i walkę z własnym lenistwem, ale zawsze :)





Ps. Sory za wyraz twarzy na zdjęciach ale nie zawsze muszę być piękna ;) , chyba ta napinka tak bojowo na mnie zadziałała :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz